Witamy w Droga Mistrzostwa Szukaj w……
Wprowadź, co chcesz wyszukać i naciśnij Enter.
To zawsze lęk
przed własną śmiercią
blokuje rozpoznanie
Królestwa.
2 listopada 1987 r.
Teraz zaczynamy.
Umiłowany bracie,
bo naprawdę tym właśnie jesteś,
przyszedłem, bo o to prosiłeś.
W trakcie naszego spotkania w tej chwili
będę się z tobą dzielił
tym, co ujawni ci
harmonię Królestwa.
Po pierwsze,
zauważysz, że upodobałem sobie
używanie terminologii
czysto chrześcijańskiej,
choć powinno się wiedzieć, że taką
terminologię lepiej postrzegać jako judeochrześcijańską.
Czynię tak, ponieważ te terminy łatwo się rozpoznaje,
odnosząc je do czasu, gdy kroczyłem między wami.
Z pewnością nie jest to jedyna forma,
jaką można było wybrać.
Jestem nieograniczony,
tak samo jak ty.
Jedyną istotną różnicą między nami
jest ta, że ja w pełni uznałem
swą nieograniczoność,
podczas gdy ty postanawiasz jej nie uznawać.
Marc,
przez ostatnich parę lat,
zgodnie z tym jak ty postrzegasz przepływ swego doświadczenia,
osiągnąłeś spory wgląd i zrozumienie
z jednego słusznego powodu:
pragnąłeś tego.
Pragnienie jest więc pierwszym czynnikiem wymaganym
w procesie wyłaniania się
ze snu, w którym trwasz
od tysięcy lat.
Jestem całkiem świadomy tego,
że masz co do tego wątpliwości.
Rozważ następującą rzecz:
a może to lęk przed oczywistością?
Jakie zmiany pojawiłyby się w twym życiu,
jeśli miałbyś uznać,
że ty,
narodzony z własnego pragnienia,
rzeczywiście doprowadziłeś
do przejawienia i wyrażenia się
doświadczenia połączenia się z umysłem Jeszuy,
„Chrystusa”?
Ten ostatni termin nie jest tytułem, jakiego się domagałem.
Został Mi przypisany
przez tych, którzy odmówili
pełnego przyjęcia w sobie
Mojego przesłania.
Jeśli się go nie przyjmuje,
wynika to zawsze z lęku.
Lęk jest jedyną energią,
która może cię oddzielić
od Królestwa.
To nie jest „lęk przed Bogiem”,
lecz lęk przed samym sobą.
Zostaje on błędnie umiejscowiony
na skutek projekcji lęku na Boga,
i musi być postrzegany
jako coś zupełnie innego.
Sama kontemplacja jedynie tego
może umożliwić spore poruszenie
w twej świadomości.
I czyż każde takie poruszenie nie jest
tylko poddaniem ograniczeń,
jakie sam sobie narzuciłeś
i do czego się przyznajesz?
Dlatego też moja nieograniczoność pozwoliła Mi stwierdzić
bez najmniejszego wahania:
„Ja i Mój Ojciec Jedno jesteśmy”.
Do Królestwa wchodzi się,
kiedy oczywista prawda tego stwierdzenia
zostaje przyjęta we własnym umyśle.
Jest to znak poddania ograniczeń
własnoręcznie na siebie narzuconych.
Chciałbym, aby było całkowicie jasne,
że słowo „ciemność”, jakie wybrałem,
powinno być zawsze utożsamiane z lękiem,
który jest jedyną formą energii,
o której można powiedzieć, że ją stworzyłeś.
W Królestwie
lęk nie istnieje.
Jesteś w pełni miłowany.
Nigdy nie zgrzeszyłeś.
W naturze Śniącego leży
wiara we własny Sen.
Ów Sen znasz dobrze.
Rzeczywistość postrzegasz jak przez mgłę,
jak echo melodii,
która po cichu do ciebie wraca.
Słuchaj jej i jedynie jej.
Właśnie tu mają wartość twe specjalne zdolności.
Samo dzielenie się z innymi
sztuką trwania w ciszy
może pomóc tym, którzy szukają Królestwa,
dojść do miejsca bezbronności,
w którym możemy z nimi rozmawiać.
Królestwa nie można stracić,
lecz zostało ono zapomniane.
Jednak to w zapomnieniu zrodzona jest właśnie substancja
prawdziwego przypomnienia.
Używamy tego, co śnisz, niezależnie od treści,
jako mechanizmu twego przebudzenia.
Jeśli mogę sobie pozwolić na drobny żart,
to choć leziesz zabłoconymi buciorami
po białym dywanie,
przemieniamy go w przepiękny gobelin,
który przyciągnie twą uwagę.
Oto harmonia Królestwa:
nic, absolutnie nic
nie służy nigdy niczemu innemu, jak tylko ponaglaniu Śniącego,
by zakończył swój sen.
Oto dlaczego,
kiedy pierwszy raz rozmawiałem z tobą
kilka miesięcy temu,
podkreślałem,
że doświadczanie każdej jednej chwili
jest ścieżką do twego oświecenia.
Jest w tym harmonia
i tylko jedno przelotne spojrzenie upewnia
nawet największego sceptyka,
że tak jest.
Do tej pory już zauważyłeś,
że prośba o kontakt z twym przewodnikami
nie wymaga naszej zgody,
by mogła zajść komunikacja.
Twa prośba jest twą zgodą,
by pozwolić na to, do czego zawsze miałeś dostęp.
Jest to ćwiczenie w uwalnianiu się od lęku.
Wydarza się to, kiedy Śniący
zacznie postrzegać, niezależnie od tego,
jak bardzo jeszcze mgliście,
że jest coś dość dziwnego
w naturze Snu.
Sen jest całym obszarem doświadczania lęku,
który eksplodował z tej jednej początkowej myśli:
„Jestem oddzielony od Boga”.
Wydarzyło się to niezliczone wieki temu,
a jednak zaledwie chwilę temu,
albowiem czas jest tylko częścią twego Snu.
Jeden z twych przewodników nieustannie podkreślał,
że postawą, jaką trzeba przyjąć
po to, by obudzić się ze Snu,
to „pozwalać, pozwalać, pozwalać”.
Prośba o przewodnictwo wspiera to
i jest pośrednim rozpoznaniem,
że nic innego nie zdało egzaminu,
że nic innego nie można zrobić.
Na początku
sam akt pozwalania jest przerażający,
ponieważ odczuwa się go jak umieranie,
doświadczenie dość dobrze znane
oddzielonemu ego!
Z tego też powodu,
większość szukających pozostaje na zawsze szukającymi,
poszukując jakiejś formy magii,
która zasadniczo
ma im przynieść oświecenie.
To nie może zadziałać,
albowiem przebudzenie wymaga otwartości przyjmowania.
To się może wydarzyć tylko
w postawie przyzwalania,
to znaczy
pozwalania, by nastąpiła śmierć.
Dla oddzielonej tożsamości irracjonalne jest to,
że najwspanialsze działanie pojawia się w akcie
nieczynienia absolutnie niczego.
Dlatego też,
„Jarzmo moje jest słodkie, a moje brzemię lekkie”.
Żaden wysiłek nie jest wymagany, by wejść do Królestwa.
Przyzwolenie jest kluczem do bramy prowadzącej
poza Sen Śniącego.
Wystarczy jedna chwila refleksji, Marc, abyś zobaczył,
jak zmęczył cię twój Sen.
Na początku może to wywoływać olbrzymi konflikt,
gdy Śniący zaczyna sobie uświadamiać,
że coś jest nie tak,
jednak jego bracia tego nie postrzegają
i wszelkie próby dzielenia się tym, co on czuje,
prowadzą tylko do frustracji niepowodzenia.
Nie możesz sam zakończyć Snu,
ponieważ Śniący jest częścią Snu.
Przyzwalanie jest procesem
poddawania Snu
o samym Śniącym.
Kiedy znika Śniący,
wówczas znika również jego Sen.
Jest więc tylko Królestwo,
które jako jedyne zawsze istniało.
Jesteś budzącym się Śniącym.
Gdy to mówię, rozpoznajesz prawdę,
iż jedyną różnicą pomiędzy tobą
a wieloma twymi braćmi,
jest to, że rozpoznajesz sen
oraz zasadność przyzwolenia
jako klucza do Królestwa.
Jednym z aspektów twego Snu
była twa podróż ze Mną
w Kanaanie i Galilei.
Z wielu źródeł o tym słyszałeś.
Jeszcze raz ci to potwierdzę.
Byłeś Esseńczykiem
i nawet w czasie obecnego życia spotkałeś
wielu z twych śniących towarzyszy.
Słyszałeś, że ty,
razem z twą drogą przyjaciółką Kendrą,
byliście obecni, kiedy przemawiałem do tłumów
na Górze Oliwnej.
Wiedz, że tam byliście.
Nie uderzyła cię wówczas istota
nauczania, jakie przekazałem tego dnia,
lecz rozpoznanie, że to nauczanie
zostało we Mnie urzeczywistnione.
Syn cieśli podróżował do odległych krain
i wrócił jako mistrz.
Takie było twoje postrzeganie.
Tak więc
brama do Królestwa
stała się dla ciebie
klejnotem, jaki miałeś odkryć
na Wschodzie.
Udałeś się tam
w czasie dziewięciu kolejnych wcieleń,
by opanować różne formy jogi i filozofii.
W obecnym wcieleniu
wypełniłeś swój obrany kurs.
Tym końcem, jak dobrze wiesz,
było rozpoznanie,
że Śniący może stać się mistrzem
całego swego Snu,
a jednak pozostać w ów Sen uwikłany.
Odkryłeś bardzo prosty klucz
– klejnot –
i czyż nie jest nim cisza przyzwalania?
Można powiedzieć, że doświadczenie
Mego kazania
było twym pierwszym prawdziwym poruszeniem,
by obudzić się ze swego Snu.
Czy jawi się to jako długa podróż?
Pamiętaj,
takie postrzeganie
przynależy do samego Snu.
Będę cię prosił, abyś zaczął spędzać
teraz trochę czasu ze Mną każdego dnia.
Praca, o której mówiłem wcześniej,
jest teraz ukończona
i możemy zacząć.
Powtórzę,
to nie jest z Mojej strony rozkaz,
tylko łagodne przypomnienie.
Udział w tym jest twym wolnym wyborem,
tak jak zawsze być musi.
To, czym JAM JEST,
nie zna żadnego przymuszenia,
albowiem miłość nie może przymuszać.
Ona zwyczajnie przyciąga poszukiwacza Rzeczywistości
do siebie.
Nie wymaga to żadnego wysiłku,
tylko bycia dostępnym,
albowiem każdy poszukujący rozpoznaje Miłość,
ponieważ – nieważne jak głęboko to skrywa –
jest w nim rozpoznanie,
że Miłość jest
prawdziwą istotą samego poszukującego.
Temu się nigdy nie zaprzecza,
ale bezustannie się to ignoruje.
Naszym zadaniem więc
jest jedynie łagodnie przyprowadzić poszukującego
do doświadczenia zwracania uwagi
na to, co zawsze istniało:
Królestwo.
Zakończymy tutaj.
Jestem bardzo zadowolony z łatwości, do jakiej doszedłeś
w byciu obecnym przez przyzwalanie.
Czyż ta podróż,
niezależnie od tego, jak bardzo najeżona jest
pozornymi dylematami i bólem,
nie jest tego warta?
Błogosław ją, błogosław ją całą.
Amen.
13 listopada 1987 r.
Witaj, Marc
„Witaj, Jeszua”.
Teraz zaczynamy.
Czyż to nie pocieszenia
absolutnego poznania szukasz?
Czyż to nie pocieszenia
absolutnego zjednoczenia pragniesz?
Albowiem jest wielką prawdą,
daną ci wcześniej, a dziś wzmocnioną,
że pragnienie jest podstawowym kluczem do spełnienia.
Dlatego też potrzebna jest ocena obiektu pragnienia.
Albowiem, powtarzam to z dużym naciskiem:
to, czego się pragnie, tego się doświadcza
– zawsze.
Taka jest szczodrość stołu Ojca,
taka jest miłość wszechświata:
„Proście, a będzie wam dane”.
Chciałbym wyjaśnić to stwierdzenie,
które, nawiasem mówiąc, rzeczywiście wypowiedziałem.
W przyszłości
wyjaśnię ci dokładnie te nauki
z Pisma Świętego,
które były prawdziwie przeze Mnie dane;
wiele innych tam spisanych
nie było danych przeze Mnie.
W tym procesie
wyjaśnię znaczenie tych nauk,
przywracając im ich pierwotną intencję.
„Proście, a będzie wam dane”.
Nie ma znaczenia, o co prosisz,
ani że prośba
jest być może
„nieświadoma”, jak się to powszechnie uznaje.
Umysł ma głębię.
Prośba, o której mówię,
jest prośbą, która płynie
z głębi twego umysłu.
Intencją stworzenia,
które jest wszechobecnym przepływem Ojca,
jest użycie prośby
jako mechanizmu skupiania
ruchu życia w formę.
Przeszkodą, oczywiście,
jest iluzoryczne oddzielenie znane
jako ego.
Każdy z was w tym uczestniczy,
odzwierciedlając dla siebie
aspekty wielkiego złudzenia,
które jest waszym jedynym stworzeniem.
Tak jak wszyscy jesteście Jednym Umysłem w Prawdzie
– jednorodzonym Synem –
tak również
jesteście jednego umysłu jako wasze złudzenie,
ego.
Nigdy nie spoglądasz na drugiego,
albowiem nie ma „drugiego”.
Widzisz tylko samego siebie.
Wiele razy było mówione,
byś „miłował swego bliźniego jak siebie samego”.
A to dlatego, że twój bliźni jest tobą.
Kochając swego bliźniego,
obejmujesz wszystkie aspekty ego
– twe złudzenie –
i dlatego też możesz zacząć uwalniać się od niego.
W oparciu o to istotne zrozumienie,
możemy przejść do zrozumienia
Mego stwierdzenia:
„Proście, a będzie wam dane”.
Ponieważ nie jesteś oddzielony od Boga,
wszystko, co przechowujesz w umyśle jako swe pragnienie,
manifestuje się
i doświadczasz tego natychmiast.
Może się wydawać, że tak nie jest,
jednak zapewniam cię, że tak jest.
Trudność pojawia się,
kiedy upierasz się przy przekonaniu,
że jesteś tylko tą trójwymiarową istotą,
jakiej doświadczasz codziennie.
Jesteś czymś dużo większym niż to,
nawet w obrębie twego wielkiego złudzenia.
Mówię tutaj o tym,
że doświadczenie nie musi się wydarzyć
w fizycznej formie, aby było istotne.
„Każdy, kto pożądliwie patrzy na kobietę,
już się w swoim sercu
dopuścił z nią cudzołóstwa”.
Tego nie powinno się odczytywać jako przenośnię.
W takim przypadku
już doświadczyłeś
w pełni
seksualnego aktu.
Oczywiście
jest to prawdą
dla wszelkiego pragnienia przechowywanego w umyśle,
od najmniejszego
do największego.
Dlatego też
to, czego pragniesz, ma podstawowe znaczenie.
„Szukajcie wpierw Królestwa Bożego”
oznacza: szukajcie nade wszystko oświecenia.
Nie oznacza to,
że nie będziesz żywił żadnych innych myśli.
One będą zawsze,
dopóki ego nie zniknie.
Jednakże,
pragnąc Królestwa,
Ojciec –
poprzez Ducha Świętego –
przemieni każde doświadczenie, jakie tworzysz,
w środki, z pomocą których się przebudzisz.
Bądź tego zawsze pewien,
bowiem gdy doświadczanie Boga jest utrzymywane
jako podstawowe pragnienie,
leży ono zawsze poza granicami
każdego pragnienia osadzonego w ego.
Tak więc
bodźcem dla twej duszy
jest przejście przez te ograniczone doświadczenia,
niezależnie od ich rodzaju.
Właśnie z tego powodu
szukający zaczyna czuć,
że wszystko, czego doświadcza,
w jakiś sposób symbolizuje coś,
co leży poza samym doświadczaniem.
Opisujesz to innym
jako rosnące poczucie przejrzystości.
Oczywiście
to, co staje się bardziej przeźroczyste,
wydaje się tracić swe
znaczenie.
Na szczęście
traci jedynie swe ograniczone znaczenie,
jako że było poczęte
w ograniczonej myśli ego.
Ostatecznie
nic nie daje już żadnej satysfakcji.
Teraz ego znajduje się na grząskim gruncie,
albowiem jego fundament – oddzielenie –
jest tylko ograniczoną myślą,
na której wspiera się
cała budowla tego, czego doświadczasz,
i ona również staje się przeźroczysta.
Doznanie to
jest interpretowane jako śmierć
i całkiem dosłownie nią jest.
„Narodzić się ponownie”
oznacza tylko, że znika
twe utożsamienie z ego.
Jest to oczywiście powszechnie błędnie rozumiane.
To zawsze lęk przed własną śmiercią
blokuje rozpoznanie Królestwa.
Dla tych z was, którzy są zanurzeni
w zniekształconych wierzeniach
na temat mojej misji na ziemi,
chciałbym zaoferować następującą sugestię:
Porzućcie nadzieję zbawienia,
ponieważ go nie zrozumieliście.
Wy,
którzy utożsamiacie się z myślą oddzielonej tożsamości,
nie będziecie
i nie możecie
być przeze Mnie zbawieni.
Wasze desperackie pragnienie tego
tworzy złudzenie zbawienia,
jako że zawsze doświadczasz tego, czego pragniesz.
Jednak by wejść do Królestwa,
pragnienie musi być zrodzone z właściwej intencji.
„Proście, a będzie wam dane”
mówi o precyzyjnym skupieniu
kreatywnej energii,
która jest obfitością
stołu Ojca.
Nie proście więc
o zbawienie,
ponieważ macie zniekształcone
jego wyobrażenia.
Proście w zamian o to,
byście się wybudzili z ostatnich pozostałości przekonania,
że kiedykolwiek byliście oddzieleni od Boga.
To zogniskuje impuls waszej duszy
właściwą intencją.
Jako że otrzymujesz to, o co prosisz,
jasność myśli jest istotna.
Marc,
myśl, jaką otrzymałeś,
dotycząca Listów Jeszuy,
jest aktualna.
Pozwól, by się to dokonało.
Bądź pewien, że będziemy prowadzili
każdy twój krok.
Ten etap twego własnego procesu
może być zwany „etapem przyzwalania”.
Osiąga się go, kiedy każda próba tworzenia
lub manipulowania twym światem
całkowicie zawodzi.
Porażka w twym świecie
jest błogosławieństwem wyższego rzędu,
ponieważ jest oznaką początku
końca złudzenia.
Właśnie dlatego dzieliliśmy się z tobą tym,
że cały szereg postrzeżeń
przechowywanych przez świadomość świata
jest diametralnie przeciwstawny
Prawdzie Królestwa.
Porażka jest oznaką poddania ego,
a ta porażka jest nieuchronna.
Wszelkie postrzegane sukcesy
pochodzące z impulsu ego
są tymczasowe:
porażka jest jego jedyną pewnością.
Raduj się więc
rozpoznaniem swej porażki.
Jest ona oznaką początku
ostatnich dni twej podróży
do mieszkania Świętego Ojca.
Tutaj kończymy.
Bądź zawsze błogosławiony,
albowiem jesteś Synem Ojca
i jesteś miłowany nade wszystko.
Amen.
21 listopada 1987 r.
Wydarzenia paru przeszłych miesięcy przyniosły gwałtowne zmiany. Zmiany w związkach, w celach, a nawet w najbardziej podstawowych postrzeżeniach. Świat wygląda jakoś inaczej, choć nie potrafię określić różnicy. Mimo tego, że staram się funkcjonować w taki sam sposób jak dotychczas, przesłania od Jeszuy wyraźnie wzruszyły piaski, na których wzniesiony jest mój dom. Kiedy porusza się fundament, wszystko inne też musi się przemieścić.
Gdybym tylko mógł być sam. Gdyby tylko przez chwilę mi nie przeszkadzano, może wówczas mógłbym to wszystko zrozumieć. Być może to, co się dzieje, można by przyspieszyć i doprowadzić do jakiejś konkluzji. Widzę w umyśle obraz nowego miejsca zamieszkania, ciche spokojne mieszkanie, sprzyjające wewnętrznej pracy, jaką muszę wykonać. Postanawiam spędzić ten dzień sam ze sobą. Żadnej pracy, żadnych obowiązków, żadnych spraw do załatwienia, a jedynie… sam nie wiem!
Jadę samochodem bez żadnego konkretnego celu. Dziwne, gdyż jazda samochodem, nawet do najbliższego sklepu, nie jest wysoko na liście moich ulubionych rzeczy. Intuicja podpowiada mi skręt w lewo, w porządku, Marc, skręcam. A teraz przez jakiś czas prosto? Czemu nie? Nie, jeszcze raz w lewo i wtedy pojawia się to znajome uczucie, wiem, że Jeszua jest tutaj. Gdy mówi do mnie, sugerując, bym pojechał w góry, widzę obraz wodospadu. Ta cała sytuacja jest trochę komiczna. Jadę zatłoczoną drogą, zderzak przy zderzaku, słuchając „kogoś” całkowicie niewidzialnego i decyduję się podążać za jego wskazówkami! Lepiej na razie nikomu nie będę o tym opowiadał.
Zakładając, że chodzi o dowolny wodospad, kieruję się w stronę Spray Falls. Jest to około godziny drogi przez takie „znane w świecie” miasteczka jak Buckley i Wilkerson, „Wrota Parku Narodowego Mount Rainier”. Dla mnie jest to miejsce mocy i przemiany, miejsce łagodnego piękna. O tej porze roku w Mowich Lake, gdzie zaczyna się szlak, nie powinno być zbyt tłoczno.
Dalej jadę gruntową, leśną drogą, pnąc się w górę, skręcając to lewo, to w prawo, próbując unikać dziur. Nagle na drodze przede mną wyrasta barykada. Wczesne śniegi musiały już zejść do jeziora. Mam do przejechania jeszcze kilkanaście mil, a cholerna droga jest zamknięta!
„Wiedziałem!” – wydzieram się w szare niebo. „Wiedziałem, że to jest tylko moja wyobraźnia! Marc, co ty robisz? Zaczyna padać śnieg, zapomniałeś zatankować, a ty uganiasz się za ułudą!”
Wzdychając, myślę: „Równie dobrze mogę iść dalej na piechotę”. Przeskakuję przez przeszkodę i zaczynam iść w górę drogi. Miękkie płatki śniegu spadają z bezwietrznego nieba, muskając mi nos i policzki. Nie uszedłem więcej niż dwadzieścia jardów, gdy zatrzymuje mnie niewyraźny szum. Skręcam w jego stronę; odgłos się natęża. Jest to odgłos płynącej wody. Odgłos wodospadu!
Chwilowo zakłopotany swym brakiem wiary szybko wdrapuję się na porośnięte drzewami zbocze i gdy droga zaczyna się trochę wyrównywać, zaczynam odczuwać radość. Spoglądam na górujący nade mną iglasty starodrzew i cedry znikające w bieli padającego śniegu. Są tak piękne i przemawiają mocą i mądrością swego majestatu.
W końcu docieram na miejsce. Łagodny wodospad spada kaskadą, obmywając lśniące skały i przechodząc w strumień, który wije się przez miękkie leśne poszycie pokryte aksamitem jaskrawozielonych mchów. Kucam, a mój wzrok pada na pokryty śniegiem mały, delikatny kwiatek. Bardzo trudno rozróżnić płatki kwiatu od czystej bieli płatków śniegu.
Nadchodzi uczucie. Wzbiera ono z wewnętrznej głębi, by następnie zostać przemienionym w słowa wypowiadane nie do ludzkiego ucha, które zbyt często nie słyszy, lecz do Życia, które już zna prawdę tego, co jest wypowiadane:
Jesteśmy jedynie Jednym.
Pokój mój wam daję.
Nie tak, jak daje świat, Ja wam daję.
Radość zaczyna promienieć niczym strumienie energii. Wylewa się czubkami palców i płynie przez stopy do ziemi. Wstaję, wznoszę wzrok ku niebu i krzyczę: „Ja i Mój Ojciec Jedno jesteśmy!”. Kręcę się i wiruję, i śmieję się głośno. Obejmuję drzewa i mech, i kwiat, i otwieram usta, łapiąc padający śnieg. Dotykam świętej intymności.
Po jakimś czasie, choć nie mam pojęcia, ile czasu minęło, drzewa jakby przemówiły: „Już czas, żebyś wracał”. Nie spiesząc się, wychodzę z lasu, wracam do furgonetki i zaczynam jechać w dół. Słowa wypowiedziane zostają tak wyraźnie, dźwięcząc mi w uszach i przeszywając całe ciało, że obracam się, oczekując, że zobaczę Go na siedzeniu obok. Jednocześnie wciskam gwałtownie pedał hamulca i zatrzymuję się.
Twoje mieszkanie czeka na ciebie.
Równie szybko dziwne uczucie opuszcza komórki mego ciała, płynne światło wycofuje się niczym fala uciekająca od brzegu. I jestem znów tylko ja, siedzę w samochodzie na tej leśnej drodze. Droga przede mną wije się w dół, prowadząc mnie z powrotem do świata, który wydaje się tak realny, jednakże – jeśli rozważę to, czego naucza mnie Jeszua – czy cokolwiek jest realne?
Konflikt przenika me jestestwo, gdy mój umysł chwilowo toczy ze sobą walkę, lecz ustępuje, gdy wyłania się całkowicie nowa myśl: być może ta droga nie prowadzi z powrotem do świata, lecz poprzez świat. Ale do czego?
Powoli przesuwam stopę z hamulca na pedał gazu.
Czując jeszcze świeżość ekstatycznego doświadczenia, które minęło, decyduję się zaufać stwierdzeniu na temat mojego mieszkania i zadziałać pod jego wpływem.
– Cześć Kendra! – Przytulam ją w drzwiach, zdejmuję płaszcz i siadam w kuchni.
– No, co tam, mój nieznajomy, co porabiałeś? – pyta Kendra, gdy siadamy wygodnie.
Być może gdyby to był ktoś inny, nie podzieliłbym się mym doświadczeniem w górach. Dzięki Bogu za tę wspaniałą istotę, która wie wszystko, co można o mnie wiedzieć i nadal mnie kocha. Zaczynam jej opowiadać o wszystkim, co się wydarzyło, a zwłaszcza o epizodzie z czekającym na mnie mieszkaniem.
– No więc, jak sądzisz, co to oznacza? – pyta, lecz jej uśmiech mówi coś innego: „Wybieraj, Marc. Albo w to wierzysz, albo nie”.
W tym momencie wiem, że moja przyjaciółka mobilizuje mnie, pomaga mi, wspiera mnie. Nauczyciele są wszędzie wokół nas, cały czas.
– Myślę, że o ile nie wcielę tego w życie, to nic nie oznacza. A więc przetestujmy to. Gdzie jest gazeta? Jeśli mieszkanie jest do wzięcia, znajdę je tutaj.
Czuję jednak poddenerwowanie. A co, jeśli tego mieszkania nie ma?
Kendra przynosi mi gazetę i zajmuje się czymś w kuchni, gdy ja zakreślam ogłoszenia i zaczynam dzwonić po tych mieszkaniach, których opis jest choć trochę atrakcyjny. Parę telefonów później zaczyna dawać o sobie znać przygnębienie, albo przynajmniej moje stare, znajome zwątpienie. Przeszukałem gazetę kilka razy, dość systematycznie. Słowa, które usłyszałem, po prostu się nie sprawdzają.
W końcu widzę ogłoszenie. Mieszkanie jest blisko wyjątkowego sąsiedztwa, w jakim kiedyś mieszkałem. Czynsz jest dużo wyższy niż mogę sobie na to pozwolić. Myślę, że pojadę je obejrzeć.
Godzinę później wracam, trochę przygnębiony. To zdecydowanie nie było odpowiednie miejsce. Nagle powstrzymuję się od dalszego narzekania. Nie, nie zamierzam wzruszyć ramionami, skonkludować, że mam bujną wyobraźnię i zapomnieć o wszystkim. To się wydarzyło. Słyszałem ten głos bardzo wyraźnie.
– Kendra, to jest szaleństwo. A tak w ogóle, to dlaczego ja przez to przechodzę?
– Oni nigdy niczego nie ułatwiają, co nie? – Kendra odpowiada łagodnie, mając na myśli owych niewidzialnych przewodników.
– Podaj mi tę gazetę jeszcze raz! – Praktycznie wyrywam gazetę z jej rąk i jeszcze raz otwieram na ogłoszeniach. Spoglądam na pierwszą stronę, następnie drugą, potem trzecią, ostatecznie czwartą. Nieruchomieję, przestaję oddychać. Widzę małe ogłoszenie wciśnięte pomiędzy dwa, które wcześniej zakreśliłem i do których dzwoniłem.
Do wynajęcia. Jeden pokój – duża sypialnia.
Z widokiem na morze. Dostępne od 1 grudnia.
Nie wierzę, że nie widziałem go wcześniej. Musiało tam być.
– Dzień dobry. Dzwonię w sprawie mieszkania do wynajęcia.
– Jestem umówiona o godzinie szesnastej na pokazanie mieszkania kobiecie, która wydaje się być już na nie zdecydowana, ale jeśli chce pan je obejrzeć, to proszę przyjechać.
– Marc, cały promieniejesz radością. O co chodzi? – pyta Kendra, podając mi płaszcz.
– Mieszkanie jest jedną przecznicę od mieszkania, jakie miałem w North End po powrocie ze studiów. Ten sam widok na zatokę Commencement, ten sam spokój i cisza. Moje ulubione miejsce do mieszkania!
– O, Boże, znów mam gęsią skórkę, Marc. To jest twoje mieszkanie!
Na chwilę kontrolę przejmuje moja racjonalna strona. Przecież nie mogę się tak odważnie z tym zgodzić. A co jeśli tak się nie stanie? Nie będąc do końca gotowy na podjęcie tego ryzyka, odpowiadam mimochodem: – Jest jeszcze jedna osoba umówiona na oglądanie mieszkania przede mną. Jeśli się na nie zdecyduje, będzie to oznaczało, że to nie miało być dla mnie. – Przynajmniej zostawiłem sobie otwartą furtkę.
Spojrzenie Kendry i sposób, w jaki przechyla głowę, wydają się mówić: „Wiesz bardzo dobrze, że to jest twoje mieszkanie”. Znowu mnie złapała. W końcu od czegóż są dobrzy przyjaciele?
Przyjeżdżam, gdy kobieta oglądająca mieszkanie schodzi ze schodów.
– Jeszcze się zastanowię i zadzwonię do pani jutro – krzyczy do właścicielki. Widząc mnie, uśmiecha się i mówi: – Proszę go jeszcze nie wynajmować, dobrze?
Prawie w ogóle nie oglądam mieszkania. Nawet nie wchodzę do sypialni czy łazienki. Widzę widok z okna, światła na wodzie, tankowce cumujące w spokojnej przystani. Ale najważniejsze – czuję, że to jest to. No i proszę! Czekało na mnie!
22 listopada 1987 r.
Jest trzecia nad ranem, a dokładnie 3:22. Jestem, a raczej byłem, pogrążony w głębokim śnie. Gdy zaczynam przewracać się niespokojnie z boku na bok, ze snu wybudza mnie łagodny głos, który tym razem niesie ze sobą ślad uporczywości.
Marc, wstań i pisz.
„Cholera” – to teraz moja jedyna myśl. Jest 3:30 nad ranem. Nikt nie wstaje o tej porze dlatego, że sugeruje mu to jakiś głos.
Marc, wstań i pisz.
To najlepsza godzina na
łatwą i płynną komunikację.
Dobrze już, dobrze. Choć niechętnie, i tak już się przebudziłem.
„No cóż…” – myślę sobie, gdy siedzę z długopisem w dłoni. „Jeśli tak ma to dalej wyglądać, będę musiał pamiętać, żeby wykręcać się brakiem okularów. Następnym razem”.
Teraz zaczynamy.
Nie myśl, że możesz kierować przepływem swego życia
z punktu widzenia twego świadomego umysłu.
Nie jest on przewidziany dla tej zdolności,
albowiem nie w niej leży jego cel.
Chcę cię prosić, abyś w pełni zaakceptował,
że umysł nie jest po to, by być reżyserem,
lecz aby być sługą.
Sługą czego?
Przepływu twego życia,
tego tajemniczego poruszenia Życia w tobie.
Jest to poruszenie,
które wypływa
z Ojca
i ma być wcielone w życie
przez Syna,
który uczestniczy w Pojednaniu.
Tego nie można kontrolować,
albowiem koncepcja kontroli
– nawet sama jej potrzeba –
rodzi się dopiero po wplątaniu się
w złudzenie Oddzielenia.
Albowiem cóż chciałbyś kontrolować,
jak nie to, czemu nie ufasz?
Zastanów się nad tym przez chwilę
i pójdziemy dalej.
Chciałbym się odnieść
do twojego wczorajszego doświadczenia w górach,
które zaczynasz tak bardzo kochać.
Po pierwsze,
czyż nie jest jasne,
że masz już za sobą rozpoznanie,
iż jest tylko jeden Umysł?
Albowiem słowa, które podług osądu świata
należą wyłącznie do Mnie
jako jedynego jednorodzonego Syna Ojca,
wylały się z ciebie bez żadnego poczucia oddzielenia.
Byłeś w istocie
Umysłem, który wypowiedział te słowa.
Wyjaśnijmy to:
w tamtym momencie
dokonałeś wyboru, by pozwolić
prawdziwemu dziedzictwu twego jestestwa,
by było przeżywane świadomie
na takim poziomie Umysłu,
który jest pełny, kompletny,
„…będąc jedną substancją z Ojcem”.
Ten poziom jest jedynym poziomem,
o którym można powiedzieć, że jest Rzeczywisty.
Wszystko inne jest złudzeniem
zrodzonym z wyboru, by tkwić
w czystej fantazji Oddzielenia.
To właśnie w stronę tego rozpoznania
muszą być kierowane dzieci Boga.
Syn jest jednym Umysłem.
Odpowiada na impuls myśli Ojca,
myśli stwórczej,
którą wciela w życie,
tworząc na wierny obraz i podobieństwo Ojca.
Albowiem obraz jest formą
świętej myśli Ojca.
Jednak chciałbym dodać,
że to, co nazywamy tutaj
„świętą myślą” Ojca,
jest bezobrazowe;
jest tylko przepływem życia,
macierzą, z której
Syn bierze impuls dla Swojego działania.
Macierz można opisać jako Bezwarunkową Miłość.
Tak więc
kiedy umysł przebudza się
do prawdy swej tożsamości,
jego twórcze odgrywanie życia jest zawsze miłujące.
Jego stworzenia obrazują, czym jest Ojciec,
dostarczając okazji umysłom
tkwiącym w niewoli złudzenia,
by były świadkiem obrazu tego, co jest jedyną Rzeczywistością.
Kiedy jest się świadkiem uwidocznionej Miłości,
może ona być rozpoznana,
a ruch w stronę oświecenia dokonuje się
bez wysiłku.
Moglibyśmy powiedzieć,
że umysł zostaje dotknięty i przez chwilę
– niezależnie jak przelotną –
rozpoznaje najwyższe dobro, jakie jest mu dostępne.
Z tego też powodu
każdy akt miłości ma być pielęgnowany.
Wszystkie umysły są kanałami miłości,
na tyle, na ile postanawiają trwać w przebudzeniu.
Umysły ludzkości
są odurzone miłością.
Tęsknią za miłością,
ponieważ Prawda tego, kim są
i tego, co jest jedyną Rzeczywistością,
nieodzownie jest w nich.
Przebudzony Syn
zwyczajnie odgrywa ruch Życia,
który jest Miłością wychodzącą od Ojca,
na rzecz tych, którzy pozostają uśpieni.
Dzieci Boga są w rzeczywistości
jedynie aspektami jednorodzonego Syna.
Stąd też
wszelka odgrywana miłość jest miłością siebie samego,
albowiem,
tak jak zacząłeś to rozpoznawać,
każdy z nas jest stróżem braci naszych
z powodu tej prostej prawdy,
że jesteśmy naszymi braćmi.
Kiedy patrzy się na to z iluzorycznej perspektywy
Oddzielenia,
jest to niezrozumiałe.
Kiedy patrzy się na to z perspektywy
Rzeczywistości,
jest to najbardziej oczywisty
i najprostszy
z faktów.
Zrozumiałeś całkiem precyzyjnie –
doświadczając miłości
w chwilowym związku z pokrytym śniegiem kwiatem –
że kiedy wszystkie dzieci Boga
pozwolą sobie wypowiedzieć,
bez śladu sprzeciwu
lub skrępowania i onieśmielenia,
jedno proste zdanie,
Pojednanie zostanie dopełnione
na ziemi, tak jak jest i w niebie.
To zdanie brzmi:
„Ja i Mój Ojciec Jedno jesteśmy”.
Dobrze, Marc,
wracaj do łóżka.
Lecz wiedz, że dzień, kiedy snu już więcej nie będzie,
szybko nadchodzi do umysłu
jednorodzonego Syna,
w miarę gdy wciela on w życie na twej ukochanej ziemi
jedną myśl Świętego Ojca.
Wiedz również,
że jesteś umiłowanym Synem,
„w którym mam upodobanie”.
Zawsze jesteś błogosławiony.
Wystarczy, byś po prostu rozłożył swe ramiona
z otwartymi, wzniesionymi do góry dłońmi,
a zostaniesz obdarowany
hojnością stołu Ojca.
Jest to proste przyzwolenie
na objawienie się rozpoznania.
Daję ci Moje błogosławieństwo.
Amen.
Wprowadź, co chcesz wyszukać i naciśnij Enter.
Wybierz odbiorców z listy rozwijalnej i/lub wprowadź adresy email w poniższym polu.