Witamy w Droga Mistrzostwa Szukaj w……
Wprowadź, co chcesz wyszukać i naciśnij Enter.
Budzący się Syn
jest jak ktoś, kto szuka Światła,
a następnie opłakuje zniknięcie cieni,
gdy świt przebija się łagodnie
przez ciemność nocy.
3 stycznia, 1988 r.
Teraz zaczynamy.
Jeszcze chwila, a będziesz tam, gdzie JAM JEST.
To jest twój dom,
tak jak jest to dom wszystkich, którzy nadal zwlekają
w tańcu cieni.
Wszyscy zmierzają do domu,
albowiem wszyscy są tacy, jak my,
i powtórzę raz jeszcze:
jesteśmy jedynym Synem,
jednorodzonym Synem Ojca,
zrodzonym przed wszystkimi światami,
będąc jedną substancją z Ojcem.
Tym jedynie jesteście.
Tym jedynie JAM JEST.
Tym jedynie są wszyscy.
W tym zawiera się poznanie istoty Mojej ewangelii.
Jest to mądrość wzniosła,
jednak jest bardziej oczywista
niż własny oddech w piersiach,
dla każdego, kto tylko chce jej szukać.
Nigdy nie ma żadnych barier pomiędzy
formami Syna i Jego Świętym Ojcem.
Wszelkie takie bariery są tylko odzwierciedleniem
jednej myśli:
„Jestem oddzielony, jestem sam”.
Z tego rodzi się lęk,
a Syn wycofuje się
do małego punktu Światła,
którym jedynie jest.
Wiara w „inność”
jest upieraniem się przy Oddzieleniu.
Jednakże to wam daję:
świat nic o tym nie wie,
albowiem jego myśli,
jego postrzeganie zaprawdę
opiera się na Oddzieleniu.
Dlatego też
poznanie Mnie takim, jakimi wy jesteście,
wymaga innego poznania.
Mój Kurs Cudów jedynie wskazuję drogę
tym, którzy są głęboko przywiązani do swego
judeochrześcijańskiego dziedzictwa.
Jest wiele takich dróg.
Wiedz jedno:
droga do domu,
kiedy jest prawdziwa,
nie każe ci w siebie wierzyć,
lecz łagodnie popycha cię poza twe złudzenia.
Klucze, jakie ci dałem, są obecne na wszystkich takich drogach:
pragnienie, intencja, przyzwolenie, poddanie się.
Zakończymy teraz naszą rozmowę,
gdyż twój umysł zaczyna zastanawiać się nad tym,
co zostało ujawnione.
Teraz wiesz, kim jesteś.
Użyłeś już pierwszych dwóch kluczy.
Punkt kulminacyjny długiej, długiej podróży,
której w rzeczywistości
nigdy nie było,
zasadza się w trzecim kluczu.
Kiedy to nastąpi,
rozpocznie się nasza praca.
Błogosławię ciebie
i wszystko, o czym śnisz.
Amen.
22 stycznia 1988 r.
Witaj, Marc.
„Witaj, Jeszua. Kocham cię”.
I ja ciebie też, umiłowany przyjacielu.
Teraz zaczynamy.
Cierpliwie czekam, aż poddasz
ostatni skrawek swego oporu.
Cierpliwie czekam.
Chodź do Mnie
i pozwól, by świata już więcej nie było.
Albowiem był on tylko słabym odbiciem
przelotnej myśli.
On nie jest tym, co jest Rzeczywiste.
Królestwa nie ma w jakimś specjalnym miejscu,
ani specjalnym czasie.
Królestwo jest pośród was.
Wypowiedziałem te słowa bardzo dawno temu,
jednak ciągle jest to błędnie rozumiane.
Królestwo jest związkiem Ojca i Syna,
który jest poza wszelką ciemnością i tę ciemność poprzedza.
Nigdy się nie zmienił.
„Pośród was” to metafora, jako że to „wy”,
z którym się tak błędnie utożsamiacie,
jest przelotną myślą, na której wznoszone są
światy waszych niezliczonych snów.
Królestwo,
gdzie prawdziwie zawsze przebywacie,
jest wewnątrz tego „wy”.
Wiedz o tym i to dobrze.
Nie ma co do tego wątpliwości,
albowiem to, co jako jedyne jest Rzeczywiste,
jest Rzeczywiste.
To, co jest zwyczajnym cieniem rzuconym przez ograniczoną myśl,
nie może być Rzeczywiste.
A jednak cienie mogą posiadać moc, by cię związać.
Wiedz, że źródłem tej mocy
jest samo twe naleganie,
żeby one były rzeczywiste.
Budzący się Syn jest jak ktoś, kto szuka światła,
a następnie opłakuje zniknięcie cieni,
gdy świt przebija się łagodnie
przez ciemność nocy.
Marc,
chcę cię prosić, abyś jeszcze raz rozważył
dysharmonię, na którą stałeś się wrażliwy.
Czy nie jest to tylko ostateczny opór,
przy którym tak uparcie obstajesz?
Dobrze się nad tym zastanów.
Niech to będzie znakiem dla ciebie:
to, co płynie bez wysiłku w twym doświadczeniu,
zaprawdę jest wolą Ojca.
To, co przynosi zmęczenie i wyczerpanie,
lub to, co znaczy twe oblicze ociężałością,
jest tylko ciężarem ciemności, z której już dawno wyrosłeś.
Nie mówiłbym ci tego, jeśli by tak nie było.
A czego się lękasz?
Czy nie jest to również lęk przed poddaniem swej ciemności?
I czyż nie jest to zwyczajnym upieraniem się
przy rzeczywistości świata?
Daję wam tę prawdę:
Świat zostaje przemieniony przez
odnowienie waszego umysłu,
albowiem to „od-nowienie”
jest powrotem Syna do Królestwa Jego Ojca,
doskonałego stanu istnienia,
które oświeca świat;
jego ciemności zwyczajnie znikają w zalewie
jasności, która jest twym prawowitym domem.
Zaprawdę,
Królestwo już się szerzy na ziemi,
lecz człowiek tego nie rozumie.
Czy zechcesz Mi pomóc
w przemienianiu świata przez
odnowienie umysłu Syna?
Po to przyszedłeś na świat.
Po to cierpiałeś w świecie.
Po to Mnie szukałeś.
Niech będzie to całkiem jasne:
to, co się odsłania w ramach
naszych rozmów, jest tylko przejawianiem się
twego pragnienia, by mieć udział w tym dziele.
Twój ból jest jedynie twą odmową
zaakceptowania spełnienia tego pragnienia.
Odejdziemy teraz.
Nie zwlekaj dłużej.
Zaprawdę, czas jest bliski.
Koniec podróży jest pewny.
Nawet czas został wybrany.
To, czym JAM JEST,
jest zawsze z wami,
albowiem to, czym JAM JEST,
wy jesteście.
Amen.
15 lutego 1988 r.
Teraz zaczynamy.
Niech tak będzie.
Koniec jest blisko,
ciemność blednie
w świetle niezrozumiałym
dla umysłu człowieka.
Żeby mógł być tulony na łonie
boskiej mądrości,
musi najpierw zostać opróżniony
z wszelkich śladów siebie,
albowiem jego „ja” jest wypaczeniem
tego, co jest jedyną Rzeczywistością.
JAM JEST Tym.
„Na zawsze” nie istnieje,
albowiem w rzeczywistości
czasu nie ma.
Jest tylko ta chwila,
a w niej pojawiają się wszystkie światy.
Wiedz jedno:
to, czym jesteś,
trwa w każdym czasie i każdym miejscu,
jednak zawsze jest poza ciemnością złudzeń.
Światło JAM JEST świta
w akcie rozpoznania
tego, co jako jedyne Jest.
Twym jedynym zadaniem jest na to pozwolić.
Klucze ci dałem,
a ty ich użyłeś.
Albowiem do Królestwa nie można się zbliżyć,
jeśli najpierw nie ma pragnienia,
ani też nie może się dokonać ruch w jego stronę
bez jasnej i bezkompromisowej intencji.
Jednak największym z kluczy jest przyzwolenie,
albowiem wejście doń nie może się dokonać
przez własny wysiłek,
lecz jedynie przez zaniknięcie własnego „ja”.
W tym zasadza się istota Mojej ewangelii:
do Królestwa nie wchodzi się
ani przez ogromny wysiłek,
ani przez zwyczajną wiarę,
ale jedynie przez koniec złudzeń.
Nauczaj tego.
Bądź tym.
W ten sposób przebudzony Syn ogłasza:
„Ja i Mój Ojciec Jedno jesteśmy”.
Pokój,
i jeszcze raz mówię: pokój,
jedynemu, jednorodzonemu Świętego Ojca.
Amen.
On mówi. Ja piszę. Wszystko wydaje się znikać. Nie zważam na fizyczne otoczenie, a przygasające światło odchodzącego dnia niczemu nie przeszkadza, gdy pióro mknie po liniach kartki papieru. Przekaz się kończy. Jeszua łagodnie się wycofuje, a ja wracam do tego, co nazywamy rzeczywistością – siedzę w cichym mieszkaniu, słysząc głosy przechodzącej właśnie pod moim oknem rozmawiającej pary.
Aby odczytać słowa, muszę włączyć światło – zmagam się z odcyfrowywaniem swoich pośpiesznie zapisanych gryzmołów. Kończę i mimowolnie przebiega mnie dreszcz, jednak nie z powodu zimna. Ten przekaz jest radykalny. To nie jest to, czego mnie uczono. To nie jest oficjalny dogmat wyznawany przez moją ludzką rodzinę. Aby podążać tam, gdzie przekaz prowadzi, potrzeba śmiałości. Nie jestem pewien, czy takową posiadam i nawet nie jestem pewien, czy chcę ją posiąść. Jednak jest w tym jakiś powab, uczucie gdzieś w głębi, które chce wykrzyczeć: „Tak, tak!”.
Platon napisał kiedyś słynną obecnie alegorię o jaskini. Ludzie żyjący w owej jaskini siedzieli twarzą do ściany, nigdy nie obracając się, by zobaczyć, co jeszcze ta jaskinia może skrywać. Całe ich życie obracało się wokół komunikowania się z cieniami rzucanymi na ściany jaskini. Z biegiem pokoleń zaczęli oni wierzyć w to, że cienie obejmowały całość rzeczywistości i że nie mieli po co się odwracać.
Aż pewnego dnia pewien młody chłopiec bez jakiegoś wyraźnego powodu lekko przekręcił głowę. Z początku był zdezorientowany i nie rozumiał tego, co zobaczył. Jednak stopniowo stało się dla niego jasne, że mieszkańcy jaskini byli skuci łańcuchami w taki sposób, że jedyne, co byli w stanie widzieć, to cienie. Zobaczył, że jaskinia była o wiele rozleglejsza, niż go uczono. W pewnej odległości ujrzał ogromne ognisko, którego doglądało kilka osób, wyglądających podobnie do niego. Wzdrygnął się, gdy uświadomił sobie, że cienie na ścianie były w rzeczywistości rzucane przez światło tańczących płomieni. Cienie w ogóle nie były rzeczywiste!
Chłopiec nauczył się, jak wyswobodzić się z łańcuchów, które go bezwiednie skuwały, przeszedł cicho obok Strażników Ognia i zauważył ślad światła sączącego się z jakiegoś punktu wysoko nad nim. Z wielkim wysiłkiem wspiął się tam, skąd dochodziło światło i wydostał się z jaskini. Blask światła był z początku oślepiający. Wszystko było krystalicznie jasne! Nie było w ogóle żadnych cieni!
Wówczas przypomniał sobie swoją rodzinę i przyjaciół nadal żyjących w jaskini, nadal zahipnotyzowanych przez cienie. Przedzierając się z powrotem do jaskini, wrócił na swoje miejsce przy ścianie i zaczął z podekscytowaniem opowiadać o tym, co przeżył. Niektórzy zachowywali się, jakby go nie słyszeli, ich twarze były bez wyrazu. Inni odwracali się w jego stronę na chwilę, by ponownie się odwrócić. Jeszcze inni ostrzegali młodzieńca, że światło jest starym mitem, już dawno temu wyjaśnionym przez arcykapłanów i zarządzających mieszkańcami jaskini, i że dobrze zrobi, jeśli o tym zapomni. Niewielu, bardzo niewielu chciało usłyszeć jeszcze więcej.
Czy tym właśnie jest nasz świat? Czy ja, my żyjemy w jaskini wypełnionej przez zwykłe cienie, które sami rzucamy?
Czy jestem gotów zrezygnować z mojego świata? To jest jedyny świat, jaki znam, i nawet tego świata nie znam zbyt dobrze. Czy też po prostu boję się tego, co leży poza zakazami władzy, poza granicami „prawdy” konsensusu?
20 lutego 1988 r.
Może to tylko uczucie intensywności, jakie niosą przesłania Jeszuy, albo też może jest to wyzwanie, które Jego przekaz rzuca memu własnemu budowanemu przez ostatnie trzydzieści pięć lat światopoglądowi, ale czuję – nie, raczej: zmagam się – z presją w swym wnętrzu.
Wyznaję, że czasami żałowałem, że nie byłem bardziej naiwny, że nie zadawałem mniej pytań. A może Kendra ma rację. Może, mimo wszystko, to jest tylko kwestia zaufania. Ostatnio czasami gubię się w wirze myśli na temat tego, co mi się przytrafia, kwestionując źródło tego doświadczenia zwane „Jeszuą”, szukając jakichś ukrytych, egotycznych motywów, które z pewnością muszą gdzieś tam być, i rozpaczając, że nie jestem ich w stanie znaleźć.
To nie jest komfortowa sytuacja. Czasami dostrzegam w sobie dziecko, które chce znaleźć kogoś, kto sprawiłby, że to wszystko odejdzie. Jednak po wielu latach samoobserwacji, praktyk duchowych i pracy nad własnym rozwojem wiem, że jestem albo błogosławiony, albo przeklęty podejściem do życia, które najlepiej ujął w słowa William James:
„Wszędzie wokół nas są nieskończone światy oddzielone od nas cieniutką zasłoną. Przez większość czasu pozostają one przed nami ukryte, ale niekiedy mogą przebić się przez zasłonę i nam ujawnić. Dlatego też powinniśmy być ostrożni, żeby nie zamykać naszych rachunków z życiem zbyt szybko”.
Moja gotowość, by zostawić rachunek otwarty, była dla mnie zarazem dobrodziejstwem, jak i zgubą! Lecz to doświadczenie jest inne niż cokolwiek, z czym spotkałem się do tej pory. Mój intelekt wydaje się nie być w stanie wyjaśnić ani samego doświadczenia, ani znaczenia przesłania Jeszuy. Być może z tego powodu po prostu odkładam je na najodpowiedniejszą według mnie półkę i dalej żyję – albo staram się żyć – mym życiem, zgodnie z przyzwyczajeniem, zgodnie z mym przekonaniem, że tak być powinno. Jednak jakaś część mnie nalega, bym czynił, co w mojej mocy, by zrozumieć i zintegrować w sobie to przesłanie.
Podnoszę słuchawkę i wbijam kod, który automatycznie wykręca numer do Kendry. Znowu pozwoliłem, by zbyt wiele czasu upłynęło od ostatniego kontaktu z tą delikatną duszą, którą tak bardzo kocham. Wiem, że powodem jest to, że chcę traktować naszą relację łagodnie, obawiając się, że mógłbym zużyć całą jej przyjaźń i że nic by już nie zostało!
– Cześć, Kendra?
– Marc, cześć! Zabawne, że dzwonisz. Myślałam o tobie ostatnio. – Milknie na chwilę, a następnie pyta: – Trzymasz się jakoś?
– Trzymam, jak zawsze. Teraz sobie możesz pozwolić na powiedzenie: „Przecież sugerowałam to dawno temu”. No, dalej, powiedz to, i będziemy to mieli za sobą.
Chichocząc przez chwilę, posłusznie powtarza słowa, a następnie pyta: – A co takiego sugerowałam?
– Że być może zechcę się zapisać na sesję z Jeremiaszem, by zobaczyć, czy on może rzucić na to trochę światła. – Przyciskając słuchawkę uchem do ramienia, chwytam ołówek i notatnik. – Wiesz, myślę, że naprawdę ucieszyłbym się, gdyby Jeremiasz powiedział mi, że to wszystko jest projekcją moich podświadomych, megalomańskich pragnień. Może mógłbym dostać receptę na słyszenie głosów! Ale podaj mi numer, zobaczę, czy będę mógł umówić się na jakiś termin.
Kendra przypomina mi, że Billie Ogden, medium dla Jeremiasza, ma czasami rezerwacje terminów dużo naprzód.
– Słuchaj, zadzwonię do niej teraz, póki jestem nakręcony, i zaraz do ciebie oddzwonię.
Za parę chwil znów rozmawiam z Kendrą przez telefon: – Zgadnij, co się stało. Właśnie ktoś odwołał spotkanie i mogę się z nią spotkać jutro.
Kendra oczywiście nie może przepuścić takiej okazji: – Zatem to oznacza, że widzimy się jutro wieczorem, tak?
Uśmiecham się, wiedząc, że teraz naprawdę nie mam innego wyboru niż przez to przejść: – A więc do zobaczenia jutro wieczorem. Dzięki za numer. Cześć!
Wymieniwszy uprzejmości z Billie, przygotowujemy magnetofon i sadowimy się wygodnie na sofie. Relaksuję się jak najlepiej potrafię, czekając cierpliwie, aż zajdzie zmiana, czyli Billie odejdzie, a pojawi się Jeremiasz. Czymkolwiek jest to zjawisko, zawsze fascynuje mnie zauważalna fizyczna zmiana: twarz Billie zmienia subtelnie kształt, jej ciało zaczyna wydawać się jakby trochę większe.
W końcu Billie unosi głowę, a mówić zaczyna głos bardzo różny od głosu Billie i używający bardzo odmiennego stylu: – Serce moje, chcesz o coś zapytać?
– Tak – odpowiadam. – W zasadzie to myślałem o przygotowaniu listy pytań, lecz zdecydowałem się po prostu zaufać swobodnemu przepływowi tej sesji.
Na twarzy Billie pojawia się ledwie dostrzegalny uśmiech: – Mądrość w tym jest, serce moje.
– Jeden z problemów, jaki mam, to że choć uczę się słuchać mego serca, to podążanie za nim wydaje się być zgoła czymś innym.
– Jest tak, ponieważ zaplątałeś się w intelekt. To, co jest powodem bólu, serce moje, to mylenie intelektu i serca. Tym razem chcemy ci powiedzieć, że najlepszy sposób podążania za sercem, to jedynie mieć w sobie gotowość, by zrezygnować z wszystkiego, co wiesz. By zrezygnować z wszystkiego tego, czego cię nauczono. Widzisz, źródłem wszelkiego życia jest to, co możesz nazwać Bogiem lub Miłością, Jednością wszystkiego. Serce moje, dopóki nie zrezygnujesz z tego, kim myślisz, że jesteś, nie będziesz w stanie przyjąć mądrości od Wszechświata.
Zmieniam pozycję tak, bym mógł spojrzeć wprost na Jeremiasza i pytam: – Czy możesz rzucić nieco światła na moje doświadczenie z Jezusem, o ile w ogóle takowe miałem?
Chciałem się dowiedzieć, czy może otrzymam informację podobną do tej, którą wiele miesięcy temu dostała Kendra, więc celowo nie wspomniałem ani o Kendrze, ani o Jeszule.
Następuje bardzo długa cisza, po czym słyszę odpowiedź Jeremiasza i momentalnie nieruchomieję: – Nie tyle masz doświadczenie z Jeszuą, co nim jesteś. To jest twoje życie.
Jeremiasz użył imienia „Jeszua”, ale wiem, że ja sam się pilnowałem, by tego nie zrobić. Nie ma takiej możliwości, by Billie o nim wiedziała!
Jąkam się i szukam słów: – To, hm, to jest, hm, moje życie? Czy mógłbyś, hm, czy zechciałbyś… to wyjaśnić, proszę?
– Po pierwsze, wyjaśnimy ci to po to, abyś lepiej zrozumiał to, co zwiesz „życiem”. Serce moje, ty nie tyle masz wiele, wiele żyć – jedno tu, drugie tam, a potem kolejne – w tym, co zwiecie czasem. Ty nie masz tego, co zwie się „przeszłymi” życiami. Mówimy o przeszłych życiach, ponieważ ludzki umysł to rozumie, ale w rzeczywistości tak nie jest. Masz tylko te życia, które przeżywasz teraz.
Czuję, jak pochylam się, by być bliżej, wsłuchując się w każde słowo.
– Widzisz, serce moje, jesteś niczym książka, a w książce jest wiele stron, a wszystkie te strony są przeźroczyste. Dlatego też kiedy spoglądasz na książkę, widzisz całość. Lecz jeśli wyciągniesz tylko jedną stronę, widzisz tylko tę stronę. Im dalej jesteś od książki, tym słabiej ją widzisz, więc mówisz o „przeszłych życiach”. Lecz zaprawdę tak nie jest. To ciągle jest twoje życie. Jesteś w wielu miejscach naraz, żyjąc wieloma istnieniami, teraz. Jesteś tą istotą, o którą pytasz.
Jestem zszokowany. – Ja jestem, hm, tą istotą, którą nazywam „Jeszua”?
– Jest tak. Rozumiesz?
– Hm, taaa… – Zgadza się. Mogę rozumieć słowa, które właśnie usłyszałem, ale ich znaczenie – no cóż, to jest inna kwestia. Coś mi mówi, że papież w ogóle by się z tym nie zgodził.
– Jeremiaszu, dorastamy w kulturze, która ma, cóż, raczej inny pogląd na Jezusa. A teraz ty mi mówisz, że jestem tym życiem?
– Jest tak.
– Czy chcesz więc powiedzieć, że Jeszua komunikuje się ze mną ostatnio coraz wyraźniej, dlatego, że ja, hm, że jestem…
Jeremiasz kończy za mnie zdanie: – Dlatego, że jesteś gotowy, by spojrzeć na strony książki, którymi jesteś.
Jedyną reakcją z mej strony jest cisza, gdy mój umysł stara się przyswoić to, co słyszę, dostrzegając nieuchronne wnioski, niczym obrazy przekradające się szybko przez niewidzialny ekran; wnioski, które wywracają świat do góry nogami i na lewą stronę. To jest radykalne – w najbardziej fundamentalnym znaczeniu tego słowa.
– Serce moje, jest w porządku. – Głos Jeremiasza łagodnieje. Koi on moje poddenerwowanie, widząc moją trudną sytuację, pomimo tego, że fizyczne oczy ma zamknięte.
– To znaczy, że nadal trwasz w tym, co zwie się „osądem”. To znaczy, że stworzyłeś sposób myślenia, który mówi, że jesteś jedynie tą istotą zwaną „Marc”. A ponieważ to jest według ciebie wszystkim, czym jesteś, to nie zawiera ona wartości istoty zwanej przez ciebie „Jeszuą”. Widzimy wzorzec w strukturze twego jestestwa: utrzymujesz, że wszyscy są jednorodzonymi synami Boga, jednak nadal upierasz się, że Jeszua jest tym jedynym prawdziwym jednorodzonym Synem Boga. Dlatego też nie potrafisz dostrzec waszej równości. Lecz, serce moje, istnieje tylko równość, ponieważ istnieje tylko jeden Umysł. Będzie tak, póki nie będziesz gotowy, by spoglądać na brata swego jak na siebie samego, bowiem, zaprawdę, wiedziesz życie każdej istoty…
Teraz moja kolej, by się wtrącić: – Ja… ja żyję życiem każdej istoty?
– Jest tak. Każde kiedykolwiek przeżywane życie jest jednym życiem. Nie ma oddzielenia. Trzeba ci wiedzieć, serce moje, że jesteś świętym, zrodzonym Synem Boga, jednorodzonym Synem Boga. Rozumiesz?
Siedzę nieruchomo, patrząc niewidzącymi oczami. Nie wiem, ile czasu mija mi na tym siedzeniu i gapieniu się w przestrzeń. Co zobaczyłby ktoś patrzący z boku? Mężczyznę i kobietę siedzących w ciszy na sofie. Nie zanurzonych w panaceum zwanym telewizją, nie słuchających muzyki, pozornie się ze sobą nie porozumiewających. Po prostu dwa ciała siedzące na sofie.
Jednak wewnątrz nic nie jest nieruchome. Energie pulsują w każdej komórce mego ciała. Obrazy pędzą przez mój umysł, a błyski jasnych, kolorowych świateł wydają się przelatywać obok mnie, jak gdybym podróżował z niewiarygodną prędkością.
W końcu jestem w stanie mówić i gdy się odzywam, wraca bardziej znajome otoczenie, choć ja ciągle nie ruszam się, ani nawet nie odwracam głowy, by spojrzeć na Jeremiasza. Gdzieś we mnie jest poznanie, że moglibyśmy dalej prowadzić tę konwersację, nie będąc w tym samym pokoju, ani nawet na tej samej planecie.
– Zatem, to wszystko czyni Syn? Więc wszyscy jesteśmy mordercą, gwałcicielem, królem i poetą? Jeremiasz uśmiecha się i mówi z łatwością, z przekonaniem, jak nauczyciel, który jest pewien, że jego uczeń przynajmniej zaczyna rozumieć:
– Kiedy ktoś osiąga pełną świadomość tego, kim jest, wówczas wszyscy przybliżają się do tej Jedności. Największy dar, jaki możesz ofiarować światu, to twe własne pełne uświadomienie sobie tego, kim jesteś. Kiedy będziesz kochał wszystko, czym jesteś, wówczas tę miłość, tę akceptację przekażesz ludzkości, albowiem budząc się do tego, kim jesteś, rozpoznasz, że jesteś wszystkim.
Nie przerywając ani na moment, Jeremiasz ciągnie dalej: – A ty masz te swoje cieniutkie granice, te drobne zasady, które mówią, czym jest życie. I ponieważ to, co otrzymujesz, nie wpasowuje się w te zasady, bardzo trudno ci sobie z tym poradzić. Nie pasuje to do pudełka. Musisz poszerzyć granice umysłu. Oto dlaczego mówimy ci, abyś przyzwalał. Pozwól temu być, nawet jeśli nie wpasowuje się to w twe obecne postrzeganie. To poszerzy granice twego umysłu.
Przytakując powoli głową, nachylam się i wyłączam magnetofon, mówiąc Jeremiaszowi cicho: „Dziękuję”, następnie siadam znów wygodnie na sofie, czekając aż Jeremiasz odejdzie, a Billie wróci. Billie proponuje mi coś do picia. – Często ludzie nie są gotowi, by od razu stąd wyjść. Z początku czułam się z tym nieswojo, bo nie wiedziałam, czy coś powinnam powiedzieć czy zrobić. Tak więc przyzwyczaiłam się do spędzania z nimi trochę czasu.
– Czy ty w ogóle wiesz, co wydarza się podczas tych sesji? – pytam.
– Nie, ale tym razem trudniej mi było wrócić. Myślę, że energia Jeremiasza była dość silna. Billie nie wydaje się zainteresowana kierunkiem, w jakim zmierza rozmowa, więc daruję sobie dalsze pytania.
– Chyba podziękuję za herbatę i będę ruszał.
Przystaję w drzwiach i odwracam się do niej: – Powiedzenie „dziękuję” nie wydaje się wystarczające, ale cieszę się, że pozwoliłaś, by to się wydarzyło.
Billie uśmiecha się szeroko: – Och, chyba się już nauczyłam, że to jest w porządku. To znaczy, wydaje się, że to pomaga wielu ludziom i to wszystko, co muszę wiedzieć na ten temat.
Kiwam głową, odwracam się i idę korytarzem do windy. Jadę najpierw w kierunku Seattle, a później przez samo miasto. Prawie w ogóle nie zauważam ruchu na drodze. Półtoragodzinna jazda na południe do Kendry mija jak chwila.
– Wchodź! Jak poszło? Masz nagranie? – Kendra jest wyraźnie podekscytowana, a zarazem ciekawa. Nic nie mówię i przytulam ją mocno i długo, następnie wręczam jej taśmę i siadam na podłodze. Patrzę, jak przemierza pokój, otwiera drzwiczki pięknej, ręcznie rzeźbionej szafki, która służy jej jako miejsce na zestaw stereo. Wkłada taśmę i siada na podłodze obok mnie.
Gdy słuchamy, widzę, że Kendra bardzo się wciągnęła, słuchając bacznie każdego słowa. Gdy nagranie dochodzi do momentu o Jeszule, czekając na jej reakcję, czuję mocniejsze bicie serca:
„Nie tyle masz kontakt z Jeszuą, co nim jesteś. To jest twoje życie”.
Kendra zwraca się w moją stronę, w jej oczach widać zaskoczenie i prośbę o wyjaśnienie.
– To nie oznacza tego, o czym myślisz. To znaczy, nie oznacza to dokładnie tego. – mówię.
W końcu nagranie się kończy. Kendra odzywa się po chwili cicho: – No, cóż, trudno cokolwiek do tego dodać. – Zaczyna chichotać.
– Co cię tak bawi?
Patrzy na mnie z ukosa. – Nie wiem. Chyba nic. Być może śmieję się, bo nie wiem, co powiedzieć!
Wyczuwam okazję na dobrego prztyczka, o wszystkich innych można by powiedzieć, że zaniemówili, ale nie o niej. Ale daję sobie spokój.
– Pamiętasz ten fragment o przyzwalaniu? – pytam.
– Tak – odpowiada – A co?
– Jeszua rozmawiał o tym ze mną. Powiedział, że etap mojego własnego procesu budzenia się można by nazwać etapem „przyzwalania”. Dość dziwny zbieg okoliczności, prawda?
Uśmiechając się, z ognikami w oczach Kendra odpowiada bez chwili namysłu: – „Zbieg okoliczności” to słowo dla związków, których nie rozumiemy, albo nie chcemy rozumieć. – Odwraca się, by na mnie spojrzeć, i mówi: – I ty także to wiesz!
Odwzajemniam jej uśmiech.
– Tak. Hej, a może te wszystkie najwyraźniej niefizyczne istoty współpracują ze sobą. Co o tym myślisz?
– Myślę… – Kendra robi pauzę i bierze głęboki oddech – Myślę, że jeśli w ogóle ich słuchasz, to jest to dużo więcej niż współpraca.
– Co masz na myśli? – pytam, ale już znam jej odpowiedź.
– Jest tylko jeden Umysł.
Przez bardzo długi czas patrzymy na siebie nawzajem albo na samych siebie. Czy też, jeden Umysł, jeden Syn patrzy na siebie samego.
Niezależnie od tego, jakich byśmy użyli słów, by opisać to doświadczenie, w nas obojgu pojawia się uczucie, chwilowe poznanie poza wszelkimi wątpliwościami, które roztapia wszelkie granice, wszelkie podziały, wszelkie wątpliwości.
– Dobrze – mówię w końcu prawie szeptem. – Powinienem chyba już pójść.
Mógłbym przysiąc, że ogniki w jej oczach trochę przygasły i czuję, że czar prysł. A może naszym wyborem jest wracać do tego czaru?
Jadąc do domu czuję się, jakbym się unosił sześć stóp nad ziemią. Rozciągająca się przede mną panorama miasta Tacoma wibruje żywą energią. Jednak nawet w takim momencie, po całym tym czasie z Jeszuą, po wpływie, jaki na mnie wywarła sesja z Jeremiaszem, jestem już w stanie rozpoznać tę znajomą energię prawie niezauważalnie wzbierającą we mnie. Czy doświadczyłeś kiedyś, że wiesz coś ponad wszelką wątpliwość, a zarazem wiesz równie jasno, że odmawiasz przyjęcia tej wiedzy, niezależnie od tego, jak bardzo jest oczywista? Być może tak wydaje się prościej.
Wprowadź, co chcesz wyszukać i naciśnij Enter.
Wybierz odbiorców z listy rozwijalnej i/lub wprowadź adresy email w poniższym polu.